Ja już nigdy się nie zmienię- Marcin Gajewski Teraz Rock 7/2004



30 lipca 1994 roku dzień był niezwykle upalny, duszny, burzowy... Tak jakby natura podniosła swój gniew, że oto gaśnie jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk w muzycznej przyrodzie... Ale może rzeczywiście jest tak, jak śpiewał kiedyś Bruce Dickinson, że tylko dobro umiera młodo, a zło wydaje się żyć wiecznie... Tak czy inaczej, choć wierzyć się nie chce, to już naprawdę dziesięć lat mija od tamtego dnia. Od śmierci Ryszarda Riedla, największego artysty w historii polskiego rocka. Rysiek wciąż jednak żyje w sercach tysięcy ludzi. Dowodem na to jest choćby tyski festiwal, który także w tym roku będzie kolejnym świętem dla jego wielbicieli.

Powiedziano o nim już tak wiele, że trudno się nie powtarzać. Dlatego dziś chciałbym przypomnieć go w dość osobliwy sposób. Przytaczam fragmenty kilku dżemowych tekstów, by na ich podstawie stworzyć zarys osobowości Ryśka i w pigułce opowiedzieć o jego życiu. Nie ma bowiem wątpliwości, że w tych tekstach artysta zawarł niemal całą prawdę o sobie i własnym postrzeganiu otaczającego świata. Zdaję sobie jednak sprawę, że niektóre z zamieszczonych tu cytatów, przelane na papier, pozbawione muzyki, klimatu i wokalnej interpretacji, mogą wydawać się banalne, a wręcz grafomańskie. Poza tym nie zawsze wiadomo, w jakim stopniu ich podmiot liryczny jest samym autorem, dlatego należy zachować ostrożność w przypisywaniu Riedlowi pewnych określeń i zdarzeń. Potraktujmy więc sprawę jako próbę refleksji nad twórczością frontmana Dżemu i jej związkiem z jego życiem.

1.

Muszę przecież wolnym być, abym mógł przed siebie iść.

Czy ktoś z was zrozumie to, że w tym właśnie sens:

Aby sobą być, prawdzie patrzeć w twarz,

Kochać wszystkich ludzi i pokój sobą nieść?

To retoryczne pytanie zadane w kulminacyjnym momencie utworu Abym mógł przed siebie iść, poprzedzone wyznaniem o wolności, można uznać za sztandarowy manifest filozofii Ryśka. Filozofii w dużej mierze przejętej z kolorowej Ameryki końca lat sześćdziesiątych, czyli tzw. flower power. Miłość, pokój, prawda, wolność… To wartości, które według hippisowskiej ideologii stanowią drogowskaz ludzkiej egzystencji. I choć wielu uznało to za utopię, Riedel wierzył, że także w komunistycznej Polsce można uczynić z tego życiowe kredo. Był ostatnim, a może też jedynym prawdziwym hippisem na krajowej scenie rockowej. Wiedział bowiem doskonale, że tu nie chodzi o długie włosy, wplecione w nie kwiaty i kolorowe wisiorki. W każdym razie nie tylko o to. Bo hippisem jest się przede wszystkim w myśleniu i w postępowaniu. Kiedy stajemy w obliczu ryśkowego pytania, odpowiedź wydaje się taka prosta i oczywista. A jednak niezupełnie...

2.

Ja nie wiem nic, o co wam wszystkim chodzi,

Powiedzcie mi, wytłumaczcie mi, jak żyć, jaki mam w końcu być (...)

Dlaczego chowacie pod klosz wartości tego świata?

Może kiedyś znajdę i rozbiję go.

Wtedy rozdam wszystko tym, co nie wiedzą, jak żyć.

Pełen goryczy i rozczarowania Klosz jest jakby konsekwencją braku zadowalającej odpowiedzi na pytanie zawarte w Abym mógł przed siebie iść. Bo przecież tak niewielu zrozumiało, w czym rzecz. Być może nawet wśród najbliższego otoczenia wokalisty. Możliwe, że nawet wśród bywalców na koncertach Dżemu. To drastyczne rozminięcie się riedlowskiej ideologii z postawą otoczenia, z prawami rządzącymi światem stały się genezą tak dekadenckiego utworu jak Klosz. I nie tylko tego. Myślę, że właśnie to było jednym z najważniejszych bodźców, które popchnęły Ryśka do ucieczki. Ucieczki poprzez narkotyki. Szkoda, że nie wiedział, jak ta ucieczka jest złudna, jak perfidna, jak tragiczna...

3.

Mam już tego dość. Po co mi to wszystko? Hotele, szpan, rywale, a potem strach, że runie to wszystko i znowu zostanę sam. Nie wiem, kogo słuchać – tylu doradców wokół siebie mam (…) Któregoś dnia rzucę to wszystko i wyjdę rano niby po chleb, wtedy na pewno poczuję się lepiej, zostawię za sobą ten zafajdany świat, napełnię olejem pustą głowę i wrócę tam, na aleję pełną róż.

Po rozczarowaniu otaczającą rzeczywistością przyszło zniechęcenie i chęć powrotu na tajemniczą Małą aleję róż. Dżem wykonywał ten utwór publicznie już w 1982 roku. Jakże zadziwiający zatem jest fakt, że wokalista tak szybko zgubił entuzjazm i zapał. Zespół nie zdążył nawet nagrać pierwszej płyty, a on już miał wszystkiego dość! Przy okazji też okazało się, że nie nadaje się na gwiazdora, a także odrzuca wszelkie pozy i aureole dorabiane mu przez innych. Na pewno świadom był swojej wielkości, ale zamiast puszyć się jak paw, wolał zwierzać się swym słuchaczom z własnych dylematów i słabości. A kiedy i to nie wystarczyło, pozostała tylko chęć kolejnej ucieczki. Dokąd? Mogłoby się wydawać, że do krainy bezpiecznego ukojenia, gdzie nie dosięgną go szpony show businessu. Ale to niestety tylko pozory. Wprawdzie opisuje ową aleję jako miejsce, gdzie króluje miłość i zwyczajne prawidła codzienności, ale jak wieść niesie, w rzeczywistości była to jedna z... narkomańskich melin.

4.

Mama powiedziała mi, że każdy ma swojego anioła i będzie go miał.

Tak mama mówiła mi, a potem odeszła.

Gdzie byłeś, gdy płakał Bóg? Przyszedłeś w słońcu, kiedy przestało padać,

A po niewinnym zostało tylko wspomnienie.

Dziś, kiedy po niewinnym zostało tylko wspomnienie, można wywnioskować, że chyba jednak za bardzo zawierzył mamie. Bo anioł okazał się zbyt słabym stróżem. A może Rysiek wykorzystał matczyną naukę jako pretekst do pójścia własną drogą? Jako usprawiedliwienie swoich błędów? Tyle, że owo wyznanie nie sprawia wrażenia oskarżenia, ani nawet zarzutu przeciwko matce jako życiowego suflera, który tragicznie się pomylił. Ton Riedla, choć pełen buchających emocji, nosi raczej znamiona skruchy, pokory. Tak jakby niewinny przyznawał się do winy... Jednak. Wokalista kolejny raz zaintrygował tu tajemniczością i upodobaniem do podsuwania niejednoznacznych wyznań. Bo może wcale nie chodziło o stróża? Przecież anioł symbolizuje też piękno. A Rysiek był estetą jak mało kto. Potrafił dostrzec piękno tam, gdzie już nikt tego nie dostrzegał. Któż inny mógł napisać o ulicznicy jak o jakiejś bogini? (Oh, Słodka). I zaśpiewać o niej z takim żarem, jakby chodziło miłość życia...

5.

Dzisiaj miałem piękny sen, naprawdę piękny sen.

Wolności moja, śniłem, że wziąłem z tobą ślub.

Słońce nas błogosławiło i księżyc też tam był,

Wszystkie gwiazdy nieba, wszystkie gwiazdy pod...

O Victorio, moja Victorio! Dlaczego mam cię tylko w snach?

Wolności moja, ty Victorio! Opanuj w końcu cały świat!

Przepiękny Sen o victorii przypomniał, że Ryszard pomimo bolesnych doświadczeń nie zrezygnował z hippisowskiej ideologii. Ale jednocześnie przyznał, że ta idylla ma się nijak do rzeczywistości i pozostaje tylko o niej śnić. Chyba w żadnym innym utworze nie doszło do takiego zderzenia świata ryśkowego z realnym. Ballada wprost przesycona jest uroczą, iście dziecięcą naiwnością, pięknymi marzeniami, a z drugiej strony sen pozostaje tylko snem. Szczególnie perfidnie i boleśnie Riedel utracił wolność. Sam sobie bowiem zafundował tę stratę. Uzależnienie od narkotyków uczyniło go niewolnikiem i to zdaje się w najbardziej tragicznym znaczeniu tego słowa. Chyba nawet bardziej zdesperowanym niż czarnoskórzy prekursorzy bluesa pracujący pod przymusem na amerykańskich plantacjach bawełny...

6.

Pozwól mi spróbować jeszcze raz, niepewność mą wyleczyć,

Wyleczyć mi te świństwa duże i małe,

Za mą niewiarę rozgrzesz mnie, no rozgrzesz mnie,

Panie mój, o Panie! Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany,

Chciałbym zobaczyć, co dzieje się w mych snach

I nie chcę płakać, Panie mój!

Uczyń bym był z kamienia, bym z kamienia był

I pozwól mi, spróbować jeszcze raz.

Jednym z najbardziej dramatycznych sposobów zmagania się dżemowego frontmana ze swym losem było zwrócenie się wprost do Boga. Ta forma nie jest oczywiście w sztuce niczym nowym. Artyści wielokrotnie używali jej dla uwznioślania swojej twórczości i to zarówno w muzyce, jak i w filmie, czy literaturze. I nawet Rysiek posłużył się tu pewnym pierwowzorem, którym była Modlitwa Breakoutu. Śmiało można jednak powiedzieć, że stworzył nową poruszająca do głębi jakość. Co prawda, ciężko mówi się o jakości, kiedy wiąże się ona z nieszczęściem człowieka. Ale taka to już prawidłowość tego świata: ból istnienia wielkiego artysty jest przekleństwem dla niego samego, lecz jednocześnie dobrodziejstwem dla sztuki, którą tworzy. Cierpiący geniusz jest zazwyczaj niezwykle twórczy. Być może dlatego, że jego dzieła stanowią dla niego swoistą terapię. I przykład Riedla obrazuje to wyjątkowo celnie. Gdyby nie muzyka, gdyby nie Dżem i jego fani, prawdopodobnie dziś czcilibyśmy nie dziesiątą, lecz dwudziestą rocznicę śmierci.

7.

Leżę w łóżku, a obok śpi ona i tak spokojnie oddycha.

Dobiega mnie jakaś muzyka, nie, to tylko w mej głowie szum.

Siedzę tonę i tonę we łzach, bo jest mi smutno, bo jestem sam,

Dławi mnie strach.

Samotność to taka straszna trwoga, ogarnia mnie, przenika mnie.

Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że nie ma Boga, nie!

Niejako przeciwieństwem Modlitwy jest inne dżemowe dzieło przesycone goryczą wokalisty – List do M. Można odczytać tu między wersami skargę, że modlitewne prośby, błagania nie zostały wysłuchane, a już na pewno nie zostały spełnione. A skoro tak, to czy Bóg istnieje? Znamienne, że Rysiek znów nie podaje oczywistej i jasno sprecyzowanej tezy. Zwrot wyobraziłem sobie wydaje się szalenie impresjonistyczny, wypowiedziany pod wrażeniem chwili i wyraża jedynie wątpliwość, wahanie, zagubienie... A to wszystko, jak wynika z refrenu, w dużej mierze spowodowane samotnością. To kolejna riedlowska bolączka, ba, według puenty innego wielkiego hymnu Whisky – największa. Samotny wśród ludzi – tak można by sprecyzować zagadnienie. Bo przecież czuł się tak, mimo że obok śpi ona... Mimo że miał rodzinę. Mimo że wszędzie otaczało go tysiące oddanych, wręcz zaprzysięgłych, szczerze kochających go fanów... Trudno oczywiście zgadywać, jakie były powody ryśkowej samotności. Można tylko przypuszczać, że sama oryginalność osobliwość jego duszy niejako z definicji skazana była na odosobnienie, nieprzystawanie do ogółu ludzkości. Nie jest tajemnicą, że bardzo trudno było naprawdę się z nim zaprzyjaźnić, dotrzeć do niego i nawiązać prawdziwy kontakt i porozumienie. Nie znosił blichtru gwiazdy i guru. Na ogół nie lubił rozmów o Dżemie. I tak naprawdę chętnie rozmawiał tylko o westernach. Wbrew pozorom często żartował. Ale czy wówczas nie czuł się samotny?

8.

Przyrzekam ci, już nigdy nie będzie między nami krat (...)

Ja wiem, to był mój niewybaczalny błąd,

To ty mówiłaś mi - ten świat wcale nie jest taki zły.

Błagam cię mała, ty musisz, musisz ze mną być,

Ja to dla ciebie wszystko, te rzeczy dobre i te złe,

To ty, nie oni, musisz osądzić mnie,

Cała ta reszta nieważna jest.

O odosobnieniu napisał też w dramatycznym Ostatnim widzeniu i był to jeden z najbardziej olśniewających jego wzlotów jako autora. Wspaniale użytym tu symbolem alienacji są owe kraty. Kraty, których nawet odwzajemniona miłość nie jest w stanie unicestwić. Znamienne, że za ich obecność autor obwinia bardziej siebie niż otoczenie. Dostrzega odpychające działanie swoich przypadłości. Czyni sobie wyrzuty sumienia za odwrócenie się od świata plecami. Ale jednocześnie – pod wpływem miłości – pragnie podjąć jeszcze jedną próbę. Okazuje się jednak, że chęci nie wystarczają, bo kraty są wyjątkowo mocne. Dzieło Riedla, choć kolejny raz bez happy endu, mimo wszystko ma pozytywny wydźwięk. Świadczy bowiem o tym, że artysta ciągle walczył o godne życie, miewał przebłyski optymizmu, a przede wszystkim wciąż stawiał miłość na najwyższym piedestale. Tu przychodzi mi zadumać się nad jego talentem do pisania na ten temat w niebanalny sposób. Wydawać by się mogło, że o najpiękniejszej wartości naszego życia najłatwiej pisać arcydzieła. Ale to tylko pozory. Tak naprawdę bardzo łatwo popaść tu w banał, przesłodzić. Czułe słowa wyszeptane do ucha kochanki mogą mieć nieoceniony czar, ale zawarte w tekście utworu, którego słucha cały świat, mogą zabrzmieć sztampowo, a wręcz śmiesznie. Ale Rysiek – co cudownie obrazuje też Cała w trawie – miał niebywały dar opowiadania o miłości z perspektywy i w słowach właściwie dla innych niedostępnych.

9.

Chociaż puste mam kieszenie, no i wódy czasem brak,

Ja już nigdy się nie zmienię, zawsze będę żył już tak.

Właściwie powinienem zacytować tu cały tekst, każdy wers ma bowiem wielkie znaczenie. Aż trudno uwierzyć, że słowa Autsajdera nie wyszły spod pióra tego, kto je zaśpiewał. Bo mówią o nim więcej niż niejedna jego autorska wypowiedź. Stojąc z boku Mariusz Bochenek uchwycił wszystko to, co nie udało się wydobyć wokaliście. Autor wyczuł nawet ryśkowe złożenie broni. Bo utwór robi wrażenie rozliczenia się, swoistego testamentu. Wynika z niego, że Riedel nie miał zamiaru zmieniać świata, nie chciał nikomu się narzucać (mimo pewnego moralizatorstwa zawartego w refrenie), do nikogo nie miał żalu. Chciał jedynie, aby inni pozwolili mu żyć po swojemu. A że naprawdę, aż do samego końca nie zmienił się? Cóż, tym razem, niestety, dotrzymał słowa.

10.

Był jednym z niewielu skazanych na bluesa,

Ten wyrok dodawał mu sił,

Miał dom i rodzinę, spokojnie mógł żyć,

Lecz często uciekał, by stanąć przed wami, by znów nabrać sił.

Bo czasu miał mało, przeczuwał to,

Skazany na bluesa, no ilu jeszcze jest takich jak on?

Skazanego na bluesa napisał jako epitafium dla przyjaciela – Ryszarda Skibińskiego z Kasy Chorych, tuż po jego śmierci w 1983 roku. Kiedy jednak słuchamy tego utworu po 30 lipca 1994 roku, towarzyszy nam nieodparte wrażenie, że Rysiek śpiewał również o sobie samym. W słowie “skazany” zawiera się i odosobnienie, i zniewolenie, i pewna patologia, i ogólny tragizm. Ale określenie “na bluesa” zmienia nieco wydźwięk, stanowiąc intrygujący kontrast. Blues to według Riedla (i Skiby) źródło radości i siły, spełnienie, wolność, pasja, a także rodzaj kuracji. Z drugiej strony życie bluesmana zazwyczaj nie jest usłane różami. Taki swoisty dualizm, choć naznaczony sprzecznościami, zawiera bardzo wiele prawdy o Ryśku Skibińskim, ale chyba jeszcze więcej o Riedlu.

Życie i sztuka Ryszarda Riedla pełne były różnej maści paradoksów, co tylko ubarwiało jego i tak barwny wizerunek. Mimo, iż nie sposób postawić go młodym ludziom za wzór, to jednak był swoistym przywódcą duchowym, życiowym przewodnikiem dla maluczkich wrażliwców zagubionych w dżungli cywilizacji. Dziś trudno odgadnąć, ilu z nich przejęło jego przywary, przede wszystkim tragiczną autodestrukcję. Wypada tylko wierzyć, że znacznie więcej znalazło własne szczęśliwe miejsce wskazane katalogiem “wartości tego świata”. Myślę jednak, że łatwo w to uwierzyć, bo Ryszard, mimo iż wyśpiewywał swoją gorycz, obnażał własne słabości i wątpliwości, to jednak emanowała z niego jakaś nienazwana siła. I to taka, która słuchacza wzmacniała, koiła... Ba, nadal koi i wzmacnia! Także dziś oddziaływuje wciąż z tą samą mocą zarówno na dawnych fanów, jak i na tych, którzy w chwili jego śmierci chodzili jeszcze do przedszkola.


Marcin Gajewski

 


Dodaj DŻEMprasa do ulubionych Startuj z DŻEMprasa