30 lipca 1994 roku dzień był niezwykle
upalny, duszny, burzowy... Tak jakby natura podniosła swój gniew, że oto
gaśnie jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk w muzycznej przyrodzie...
Ale może rzeczywiście jest tak, jak śpiewał kiedyś Bruce Dickinson, że
tylko dobro umiera młodo, a zło wydaje się żyć wiecznie...
Tak czy inaczej, choć wierzyć się nie chce, to już naprawdę
dziesięć lat mija od tamtego dnia. Od śmierci Ryszarda Riedla, największego
artysty w historii polskiego rocka. Rysiek wciąż jednak żyje w sercach
tysięcy ludzi. Dowodem na to jest choćby tyski festiwal, który także w
tym roku będzie kolejnym świętem dla jego wielbicieli.
Powiedziano o nim już tak wiele, że trudno
się nie powtarzać. Dlatego dziś chciałbym przypomnieć go w dość osobliwy
sposób. Przytaczam fragmenty kilku dżemowych tekstów, by na ich podstawie
stworzyć zarys osobowości Ryśka i w pigułce opowiedzieć o jego życiu.
Nie ma bowiem wątpliwości, że w tych tekstach artysta zawarł niemal całą
prawdę o sobie i własnym postrzeganiu otaczającego świata. Zdaję sobie
jednak sprawę, że niektóre z zamieszczonych tu cytatów, przelane na papier,
pozbawione muzyki, klimatu i wokalnej interpretacji, mogą wydawać się
banalne, a wręcz grafomańskie. Poza tym nie zawsze wiadomo, w jakim stopniu
ich podmiot liryczny jest samym autorem, dlatego należy zachować ostrożność
w przypisywaniu Riedlowi pewnych określeń i zdarzeń. Potraktujmy więc
sprawę jako próbę refleksji nad twórczością frontmana Dżemu i jej związkiem
z jego życiem.
1.
Muszę przecież wolnym być, abym mógł przed
siebie iść.
Czy ktoś z was zrozumie to, że w tym właśnie
sens:
Aby sobą być, prawdzie patrzeć w twarz,
Kochać wszystkich ludzi i pokój sobą nieść?
To retoryczne pytanie zadane w kulminacyjnym momencie utworu
Abym mógł przed
siebie iść,
poprzedzone wyznaniem o wolności, można uznać za sztandarowy manifest
filozofii Ryśka. Filozofii w dużej mierze przejętej z kolorowej Ameryki
końca lat sześćdziesiątych, czyli tzw.
flower power.
Miłość, pokój, prawda, wolność… To wartości, które według hippisowskiej
ideologii stanowią drogowskaz ludzkiej egzystencji. I choć wielu uznało
to za utopię, Riedel wierzył, że także w komunistycznej Polsce można uczynić
z tego życiowe kredo. Był ostatnim, a może też jedynym prawdziwym hippisem
na krajowej scenie rockowej. Wiedział bowiem doskonale, że tu nie chodzi
o długie włosy, wplecione w nie kwiaty i kolorowe wisiorki. W każdym razie
nie tylko o to. Bo hippisem jest się przede wszystkim w myśleniu i w postępowaniu.
Kiedy stajemy w obliczu ryśkowego pytania, odpowiedź wydaje się taka prosta
i oczywista. A jednak niezupełnie...
2.
Ja nie wiem nic, o co wam wszystkim chodzi,
Powiedzcie mi, wytłumaczcie mi, jak żyć,
jaki mam w końcu być (...)
Dlaczego chowacie pod klosz wartości tego
świata?
Może kiedyś znajdę i rozbiję go.
Wtedy rozdam wszystko tym, co nie wiedzą,
jak żyć.
Pełen goryczy i rozczarowania
Klosz
jest jakby konsekwencją braku zadowalającej odpowiedzi na pytanie zawarte
w Abym
mógł przed siebie iść.
Bo przecież tak niewielu zrozumiało, w czym rzecz. Być może nawet wśród
najbliższego otoczenia wokalisty. Możliwe, że nawet wśród bywalców na
koncertach Dżemu. To drastyczne rozminięcie się riedlowskiej ideologii
z postawą otoczenia, z prawami rządzącymi światem stały się genezą tak
dekadenckiego utworu jak
Klosz.
I nie tylko tego. Myślę, że właśnie to było jednym z najważniejszych bodźców,
które popchnęły Ryśka do ucieczki. Ucieczki poprzez narkotyki. Szkoda,
że nie wiedział, jak ta ucieczka jest złudna, jak perfidna, jak tragiczna...
3.
Mam już tego dość. Po co mi to wszystko?
Hotele, szpan, rywale, a potem strach, że runie to wszystko i znowu zostanę
sam. Nie wiem, kogo słuchać – tylu doradców wokół siebie mam (…) Któregoś
dnia rzucę to wszystko i wyjdę rano niby po chleb, wtedy na pewno poczuję
się lepiej, zostawię za sobą ten zafajdany świat, napełnię olejem pustą
głowę i wrócę tam, na aleję pełną róż.
Po rozczarowaniu otaczającą rzeczywistością
przyszło zniechęcenie i chęć powrotu na tajemniczą Małą aleję róż.
Dżem wykonywał ten utwór publicznie już w 1982 roku. Jakże zadziwiający
zatem jest fakt, że wokalista tak szybko zgubił entuzjazm i zapał. Zespół
nie zdążył nawet nagrać pierwszej płyty, a on już miał wszystkiego dość!
Przy okazji też okazało się, że nie nadaje się na gwiazdora, a także odrzuca
wszelkie pozy i aureole dorabiane mu przez innych. Na pewno świadom był
swojej wielkości, ale zamiast puszyć się jak paw, wolał zwierzać się swym
słuchaczom z własnych dylematów i słabości. A kiedy i to nie wystarczyło,
pozostała tylko chęć kolejnej ucieczki. Dokąd? Mogłoby się wydawać, że
do krainy bezpiecznego ukojenia, gdzie nie dosięgną go szpony show businessu.
Ale to niestety tylko pozory. Wprawdzie opisuje ową aleję jako miejsce,
gdzie króluje miłość i zwyczajne prawidła codzienności, ale jak wieść
niesie, w rzeczywistości była to jedna z... narkomańskich melin.
4.
Mama powiedziała mi, że każdy ma swojego
anioła i będzie go miał.
Tak mama mówiła mi, a potem odeszła.
Gdzie byłeś, gdy płakał Bóg? Przyszedłeś
w słońcu, kiedy przestało padać,
A po niewinnym zostało tylko wspomnienie.
Dziś, kiedy po
niewinnym zostało tylko wspomnienie,
można wywnioskować, że chyba jednak za bardzo zawierzył mamie. Bo anioł
okazał się zbyt słabym stróżem. A może Rysiek wykorzystał matczyną naukę
jako pretekst do pójścia własną drogą? Jako usprawiedliwienie swoich błędów?
Tyle, że owo wyznanie nie sprawia wrażenia oskarżenia, ani nawet zarzutu
przeciwko matce jako życiowego suflera, który tragicznie się pomylił.
Ton Riedla, choć pełen buchających emocji, nosi raczej znamiona skruchy,
pokory. Tak jakby
niewinny
przyznawał się do winy... Jednak. Wokalista kolejny raz zaintrygował tu
tajemniczością i upodobaniem do podsuwania niejednoznacznych wyznań. Bo
może wcale nie chodziło o stróża? Przecież anioł symbolizuje też piękno.
A Rysiek był estetą jak mało kto. Potrafił dostrzec piękno tam, gdzie
już nikt tego nie dostrzegał. Któż inny mógł napisać o ulicznicy jak o
jakiejś bogini? (Oh,
Słodka).
I zaśpiewać o niej z takim żarem, jakby chodziło miłość życia...
5.
Dzisiaj miałem piękny sen, naprawdę piękny
sen.
Wolności moja, śniłem, że wziąłem z tobą
ślub.
Słońce nas błogosławiło i księżyc też tam
był,
Wszystkie gwiazdy nieba, wszystkie gwiazdy
pod...
O Victorio, moja Victorio! Dlaczego mam
cię tylko w snach?
Wolności moja, ty Victorio! Opanuj w końcu
cały świat!
Przepiękny
Sen o victorii
przypomniał, że Ryszard pomimo bolesnych doświadczeń nie zrezygnował z
hippisowskiej ideologii. Ale jednocześnie przyznał, że ta idylla ma się
nijak do rzeczywistości i pozostaje tylko o niej śnić. Chyba w żadnym
innym utworze nie doszło do takiego zderzenia świata ryśkowego z realnym.
Ballada wprost przesycona jest uroczą, iście dziecięcą naiwnością, pięknymi
marzeniami, a z drugiej strony sen pozostaje tylko snem. Szczególnie perfidnie
i boleśnie Riedel utracił wolność. Sam sobie bowiem zafundował tę stratę.
Uzależnienie od narkotyków uczyniło go niewolnikiem i to zdaje się w najbardziej
tragicznym znaczeniu tego słowa. Chyba nawet bardziej zdesperowanym niż
czarnoskórzy prekursorzy bluesa pracujący pod przymusem na amerykańskich
plantacjach bawełny...
6.
Pozwól mi spróbować jeszcze
raz, niepewność mą wyleczyć,
Wyleczyć mi te świństwa
duże i małe,
Za mą niewiarę rozgrzesz
mnie, no rozgrzesz mnie,
Panie mój, o Panie! Chcę
trochę czasu, bo czas leczy rany,
Chciałbym zobaczyć, co
dzieje się w mych snach
I nie chcę płakać, Panie
mój!
Uczyń bym był z kamienia,
bym z kamienia był
I pozwól mi, spróbować
jeszcze raz.
Jednym z najbardziej dramatycznych sposobów
zmagania się dżemowego frontmana ze swym losem było zwrócenie się wprost
do Boga. Ta forma nie jest oczywiście w sztuce niczym nowym. Artyści wielokrotnie
używali jej dla uwznioślania swojej twórczości i to zarówno w muzyce,
jak i w filmie, czy literaturze. I nawet Rysiek posłużył się tu pewnym
pierwowzorem, którym była Modlitwa Breakoutu. Śmiało można jednak
powiedzieć, że stworzył nową poruszająca do głębi jakość. Co prawda, ciężko
mówi się o jakości, kiedy wiąże się ona z nieszczęściem człowieka. Ale
taka to już prawidłowość tego świata: ból istnienia wielkiego artysty
jest przekleństwem dla niego samego, lecz jednocześnie dobrodziejstwem
dla sztuki, którą tworzy. Cierpiący geniusz jest zazwyczaj niezwykle twórczy.
Być może dlatego, że jego dzieła stanowią dla niego swoistą terapię. I
przykład Riedla obrazuje to wyjątkowo celnie. Gdyby nie muzyka, gdyby
nie Dżem i jego fani, prawdopodobnie dziś czcilibyśmy nie dziesiątą, lecz
dwudziestą rocznicę śmierci.
7.
Leżę w łóżku, a obok
śpi ona i tak spokojnie oddycha.
Dobiega mnie jakaś muzyka,
nie, to tylko w mej głowie szum.
Siedzę tonę i tonę we
łzach, bo jest mi smutno, bo jestem sam,
Dławi mnie strach.
Samotność to taka straszna
trwoga, ogarnia mnie, przenika mnie.
Wiesz mamo, wyobraziłem
sobie, że nie ma Boga, nie!
Niejako
przeciwieństwem Modlitwy jest inne dżemowe dzieło przesycone goryczą
wokalisty – List do M. Można odczytać tu między wersami skargę,
że modlitewne prośby, błagania nie zostały wysłuchane, a już na pewno
nie zostały spełnione. A skoro tak, to czy Bóg istnieje? Znamienne, że
Rysiek znów nie podaje oczywistej i jasno sprecyzowanej tezy. Zwrot
wyobraziłem sobie wydaje się szalenie impresjonistyczny, wypowiedziany
pod wrażeniem chwili i wyraża jedynie wątpliwość, wahanie, zagubienie...
A to wszystko, jak wynika z refrenu, w dużej mierze spowodowane samotnością.
To kolejna riedlowska bolączka, ba, według puenty innego wielkiego hymnu
Whisky – największa. Samotny wśród ludzi – tak można by sprecyzować
zagadnienie. Bo przecież czuł się tak, mimo że obok śpi ona...
Mimo że miał rodzinę. Mimo że wszędzie otaczało go tysiące oddanych, wręcz
zaprzysięgłych, szczerze kochających go fanów... Trudno oczywiście zgadywać,
jakie były powody ryśkowej samotności. Można tylko przypuszczać, że sama
oryginalność osobliwość jego duszy niejako z definicji skazana była na
odosobnienie, nieprzystawanie do ogółu ludzkości. Nie jest tajemnicą,
że bardzo trudno było naprawdę się z nim zaprzyjaźnić, dotrzeć do niego
i nawiązać prawdziwy kontakt i porozumienie. Nie znosił blichtru gwiazdy
i guru. Na ogół nie lubił rozmów o Dżemie. I tak naprawdę chętnie rozmawiał
tylko o westernach. Wbrew pozorom często żartował. Ale czy wówczas nie
czuł się samotny?
8.
Przyrzekam ci, już nigdy
nie będzie między nami krat (...)
Ja wiem, to był mój niewybaczalny
błąd,
To ty mówiłaś mi - ten
świat wcale nie jest taki zły.
Błagam cię mała, ty musisz,
musisz ze mną być,
Ja to dla ciebie wszystko,
te rzeczy dobre i te złe,
To ty, nie oni, musisz
osądzić mnie,
Cała ta reszta nieważna
jest.
O odosobnieniu
napisał też w dramatycznym Ostatnim widzeniu i był to jeden z najbardziej
olśniewających jego wzlotów jako autora. Wspaniale użytym tu symbolem
alienacji są owe kraty. Kraty, których nawet odwzajemniona miłość nie
jest w stanie unicestwić. Znamienne, że za ich obecność autor obwinia
bardziej siebie niż otoczenie. Dostrzega odpychające działanie swoich
przypadłości. Czyni sobie wyrzuty sumienia za odwrócenie się od świata
plecami. Ale jednocześnie – pod wpływem miłości – pragnie podjąć jeszcze
jedną próbę. Okazuje się jednak, że chęci nie wystarczają, bo kraty są
wyjątkowo mocne. Dzieło Riedla, choć kolejny raz bez happy endu, mimo
wszystko ma pozytywny wydźwięk. Świadczy bowiem o tym, że artysta ciągle
walczył o godne życie, miewał przebłyski optymizmu, a przede wszystkim
wciąż stawiał miłość na najwyższym piedestale. Tu przychodzi mi zadumać
się nad jego talentem do pisania na ten temat w niebanalny sposób. Wydawać
by się mogło, że o najpiękniejszej wartości naszego życia najłatwiej pisać
arcydzieła. Ale to tylko pozory. Tak naprawdę bardzo łatwo popaść tu w
banał, przesłodzić. Czułe słowa wyszeptane do ucha kochanki mogą mieć
nieoceniony czar, ale zawarte w tekście utworu, którego słucha cały świat,
mogą zabrzmieć sztampowo, a wręcz śmiesznie. Ale Rysiek – co cudownie
obrazuje też Cała w trawie – miał niebywały dar opowiadania o miłości
z perspektywy i w słowach właściwie dla innych niedostępnych.
9.
Chociaż puste mam kieszenie,
no i wódy czasem brak,
Ja już nigdy się nie zmienię, zawsze będę
żył już tak.
Właściwie
powinienem zacytować tu cały tekst, każdy wers ma bowiem wielkie znaczenie.
Aż trudno uwierzyć, że słowa Autsajdera nie wyszły spod pióra tego,
kto je zaśpiewał. Bo mówią o nim więcej niż niejedna jego autorska wypowiedź.
Stojąc z boku Mariusz Bochenek uchwycił wszystko to, co nie udało się
wydobyć wokaliście. Autor wyczuł nawet ryśkowe złożenie broni. Bo utwór
robi wrażenie rozliczenia się, swoistego testamentu. Wynika z niego, że
Riedel nie miał zamiaru zmieniać świata, nie chciał nikomu się narzucać
(mimo pewnego moralizatorstwa zawartego w refrenie), do nikogo nie miał
żalu. Chciał jedynie, aby inni pozwolili mu żyć po swojemu. A że naprawdę,
aż do samego końca nie zmienił się? Cóż, tym razem, niestety, dotrzymał
słowa.
10.
Był jednym z niewielu
skazanych na bluesa,
Ten wyrok dodawał mu
sił,
Miał dom i rodzinę, spokojnie
mógł żyć,
Lecz często uciekał,
by stanąć przed wami, by znów nabrać sił.
Bo czasu miał mało, przeczuwał
to,
Skazany na bluesa, no
ilu jeszcze jest takich jak on?
Skazanego na bluesa napisał jako
epitafium dla przyjaciela – Ryszarda Skibińskiego z Kasy Chorych, tuż
po jego śmierci w 1983 roku. Kiedy jednak słuchamy tego utworu po 30 lipca
1994 roku, towarzyszy nam nieodparte wrażenie, że Rysiek śpiewał również
o sobie samym. W słowie “skazany” zawiera się i odosobnienie, i zniewolenie,
i pewna patologia, i ogólny tragizm. Ale określenie “na bluesa” zmienia
nieco wydźwięk, stanowiąc intrygujący kontrast. Blues to według Riedla
(i Skiby) źródło radości i siły, spełnienie, wolność, pasja, a także rodzaj
kuracji. Z drugiej strony życie bluesmana zazwyczaj nie jest usłane różami.
Taki swoisty dualizm, choć naznaczony sprzecznościami, zawiera bardzo
wiele prawdy o Ryśku Skibińskim, ale chyba jeszcze więcej o Riedlu.
Życie i sztuka Ryszarda Riedla pełne były
różnej maści paradoksów, co tylko ubarwiało jego i tak barwny wizerunek.
Mimo, iż nie sposób postawić go młodym ludziom za wzór, to jednak był
swoistym przywódcą duchowym, życiowym przewodnikiem dla maluczkich wrażliwców
zagubionych w dżungli cywilizacji. Dziś trudno odgadnąć, ilu z nich przejęło
jego przywary, przede wszystkim tragiczną autodestrukcję. Wypada tylko
wierzyć, że znacznie więcej znalazło własne szczęśliwe miejsce wskazane
katalogiem “wartości tego świata”. Myślę jednak, że łatwo w to uwierzyć,
bo Ryszard, mimo iż wyśpiewywał swoją gorycz, obnażał własne słabości
i wątpliwości, to jednak emanowała z niego jakaś nienazwana siła. I to
taka, która słuchacza wzmacniała, koiła... Ba, nadal koi i wzmacnia! Także
dziś oddziaływuje wciąż z tą samą mocą zarówno na dawnych fanów, jak i
na tych, którzy w chwili jego śmierci chodzili jeszcze do przedszkola.
Marcin Gajewski
|