Skazani na Riedla - Edyta Gietka cd



Zarobię na piękne chwile

Magda, Łukasz, Lena... W rzemykowych sandałach, z paciorkami na nadgarstkach. Ludzie z fanklubu "Skazany na bluesa" w swoich skrzynkach mailowych dzielą znajomych na "dżemowców", takich dezerterów do konsumpcji, i innych. Rzucają hasło przez Internet, zaproszą kilka kapel w umówione miejsce, wsiadają do pociągu i jadą. Potem przy piwku gadają do rana. Ostatnio w Słupcy pod Koninem. Ci, którzy pierwszych chwytów na gitarze uczyli się na "Whisky", piosence drugiej w Polsce po "Mazurku Dąbrowskiego". Mówią, że to autentyk.

Na stronie www.starydzem jest ankieta: "Czy uważasz, że w życiu piękne są tylko chwile?". Odpowiedziało 7 tys. osób. Na tak 95%. Beti, Fazik, Anusia... "Się macie, ludzie. Są godziny liczone podwójnie. Dla tych godzin warto...", "Bo gdyby piękne było całe życie, skąd wiedzielibyśmy, że jest piękne?".

Na tyskim cmentarzu w Wartogłowcu przy jednym pomniku prawie zawsze zatrzymuje się jakiś przechodzień. Czasem ktoś przyniesie piwo i postawi na płycie magnetofon. Gola mówi, że pety i puszki tak, ale pompki nigdy nie widziała. Starszy gość z brzuszkiem (może kiedyś hipol?) westernowym gestem odpala mocnego: – W połowie lat 80. brałem udział w tym festynie harcersko-cyganeryjnym. Ale już się czuło, że to nie będzie kraj ptaków niebieskich, co nie sieją, nie orzą, ale zawsze ktoś ich wyżywi. Że można będzie po prostu w tym kraju umrzeć z głodu. Potem rok 90. Polska zrobiła się drapieżna, a cyganeria, która śpiewała, co jej w duszy gra, nie tyle niemodna, ile niepraktyczna. Przychodził as wytwórni i mówił: "Trzy szybkie, dwie wolne, znowu szybkie, bo inaczej tej płyty nie wydamy". Riedel w tym świecie nie mógł się zmieścić. Totalnie wyprany z fałszywego tonu. To jego "Się macie, ludzie"... Gość z brzuszkiem przychodzi tu odzyskać trochę człowieka. Porozmawiać z myślami.

Para w kolorowych T-shirtach kładzie różę na płycie, obok wyrytego napisu "W życiu piękne są tylko chwile". Lenka z tyskiego liceum mówi, że zawsze leży czerwona róża.

Łukasz, chłopak z piórami, w znoszonych kowbojkach, zdrapuje skorupy wypalonych zniczy. Nie traktuje Ryśka jak Bóg wie kogo, bo on aureoli nie lubił. Student politologii i zarządzania w Katowicach też ma ochotę czasem trzasnąć drzwiami i gdzieś pójść. Może dlatego założył stronę o Dżemie, gdzie prowokuje ludzi do pytań? Jak ma dość, włącza Riedla. Bo przy nim dobrze się myśli. Przy efekciarskich, jakby skserowanych kawałkach zawodowych księżniczek nie umiałby myśleć. Plany? – Żeby w życiu się nie zasiedzieć. Może koło trzydziestki ustatkować się i spróbować z jakąś kobietą. I żeby przetrwała paczka, kilku gości, którzy też odróżniają, co w muzyce jest rasowe, a co plastikowe. Niby zwykłe sprawy, ale takie trudne. Każdy wybrał studia w innym mieście, stara się jakoś zainstalować w rzeczywistości i zdobyć jak najwięcej mocnych punktów w CV. Może w przyszłym roku kupią sobie harleye? Dlatego Łukasz wrzesień spędzi w Szwecji. Na wszystkie piękne chwile w życiu trzeba czekać, ale gdy pracujesz na motor na Zachodzie, przynajmniej nie tak długo.

 

Jo bych wolał, żeby nie żył

Dziś w Tychach festyn. Chłopak z gitarą na scenie, w skórze, z piórami związanymi w kitkę, to Bastek z zespołem Cree. Nazwa pochodzi od szczepu indiańskiego. Ojciec ją wymyślił. Bastek też wielkich szkół nie skończył, za to odziedziczył bluesa. Ułożony, spokojny facet, nad łóżkiem czteroletniego syna powiesił zdjęcie Riedla w sztruksowej marynarce. – Czy byłbym kimś innym, gdyby ojciec był kimś innym? Pewnie tak – mówi niechętnie. O nazwisku, gdybaniu, czy mu trudniej, czy łatwiej z taką legendą za plecami. – Ojciec nic nie narzucał, jak zobaczył, że gram w piwnicy. Tylko prosił, żebym się do niczego nie zmuszał – Bastek tak wychowa syna. Żeby był wolnym człowiekiem. Bo kto nie może być sobą, jest słaby psychicznie. Czasem zagra z Dżemem jakiś kawałek ojca. Wtedy ma pewność, że ojciec jest. Ale muzycznie poszedł swoją drogą. Żeby być wolnym.

Jurek Linder, fotograf Dżemu, utrwalił wiele takich momentów 13-latka z ojcem: – Pamiętam, jak Rysiek opowiadał mi ze zgrozą, że w kurtce, którą Bastek mu podbierał, znalazł wykruszonego papierosa – wspomina Linder. – Nie był Ryśka, bo palił tylko camele bez filtra, oryginalne, amerykańskie. Kompletnie go zdruzgotało, że syn podpala. "Co ten chopek robi najlepszego?", mówił. Zapytałem: "A co byś, chopie, zrobił, jakbyś strzykawkę znalazł, a nie tam papieroska?". Zapadł się w sobie: "Wiesz, to jo bych wolał, żeby on nie żył, jakby miał robić to, co ja". To był jego największy strach. Dla dzieci takiego końca nie brał pod uwagę.

Linder, z wykształcenia psycholog, jeździ z Dżemem w trasy od 19 lat. Stateczny dziś pan, ojciec dorosłej córki, też nie obciął włosów. – Nie wyobrażam sobie dziś Ryśka, zdrowego, czystego, wolnego od uzależnień, który z okazji 25-lecia Dżemu dałby się sfotografować dla "Vivy!" w kapeluszu firmy Porthos, spodniach Levisa, do kupienia tu i tu. Tego nie zrobiłby za żadne pieniądze...

Po koncertach w Warszawie Dżem meldował się zawsze w nocy u Linderów na długie rozmowy przy wódeczce Goldwasser. Ale Rysiek nie. Rysiek musiał zostać w hotelu, żeby przygrzać: – Wielu dziś nazywa się przyjaciółmi Ryśka, ale z nim trudno było się zżyć. Jego "przyjaciółmi" byli ludzie, którzy czekali na niego na trasach i przychodzili z towarem do garderoby. Rozjeżdżali się w oczach, jak w źle wyregulowanym telewizorze. Rysiek podejmował próby wyjścia z nałogu, ale polegały głównie na odtruciu. Pochodził po ścianach, wytrzymał dwa tygodnie i zyskiwał tyle, że mógł zaczynać z niższych dawek.

Był chory. Psychiatrzy nazywają to syndromem Piotrusia Pana – dorosły facet o psychice 13-latka. Jak dostał na trasie pieniądze, zaraz przepuszczał na jakieś egzotyczne sygnety z trupią czaszką i nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że ludzie mają pieniądze, piękne lodówki. Żył też jak Indianin. Pety gasił w talerzach, smarował chleb masłem i nóż wkładał do kieszeni. Dlatego nikt z Dżemu nie chciał dzielić z nim pokoju. – Robił wrażenie człowieka odsuniętego przez kapelę, która goni za pieniędzmi, a on ten jeden prawdziwy hipis – opowiada Linder. – Było inaczej. Kapela przez lata nie mogła wyjechać z Ryśkiem, który był geniuszem, za granicę, bo dowód osobisty potraktował jako notes, wyrwał kartki na autografy, a resztę zapisał adresami fanów. Na początku kariery pojechali do Szwajcarii. Rysiek nie ćpał, bo wszyscy bali się przewieźć coś przez granicę. Na scenie dostał objawów abstynencji i narzygał na publiczność. Zawsze po takich ekscesach wracał z postanowieniem. Ale wystarczyła chwila nieuwagi, by zniknął kapelusz i Rysiek. Wszyscy z Dżemu chcieli mu pomóc. Wypłacali pensję, płacili rachunki, zamykali w hotelowym pokoju, żeby pisał albo się wyspał. Budzili na własny występ, wstawał i dawał czadu. Półtora roku przed śmiercią przeszedł poważniejszą kurację. Nie brał kilka miesięcy. Wtedy sobie zrobił garnitur pięknych zębów. Z dnia na dzień znów zaczął. Zwolnili go trzy miesiące przed śmiercią. Umarł, nie będąc już wokalistą Dżemu.

Media piały w jednym tonie, że teraz zespół musi się rozwiązać, żeby "nie robić z siebie łacha". Jak Dorsi, Queen, gdy odeszli Morrison i Mercury. – Tylko jakie sumy tamci mieli na koncie? – pyta Linder. – Oni nic. Jakieś swoje zawody, stolarz, elektryk, górnik. Mieli zawołać: "Bierzmy się, chopy, do roboty, ja wracam na kopalnię, ty do warsztatu"? Blisko 50-letni ludzie, ze śląskimi żonami, dziećmi? Gdy samolot leci nad Atlantykiem, mija punkt krytyczny. Wtedy można już lecieć tylko naprzód. Jest za mało paliwa, by wrócić. Tak było z Dżemem.

Chciałem dojść na koniec świata

Andrzeja Kaczorowskiego (dla przyjaciół Kaczor) poznałam na Woodstock 2004. Klasyczny hipol jak ze starych filmów przyjechał na Dżem przemyśleć niektóre sprawy. Unieruchomiony na wózku, kazał sobie wkładać papierosa w dwa palce. Sam nie dałby rady. – Się ma – ktoś z Monaru w Nowolipsku pod Choczą pomaga mu trzymać telefon przy uchu. Źle się rozmawia. Można zrozumieć co drugie słowo. Też chciał dojść na koniec świata, ale nie doszedł. Paraliż i zaburzenia błędnika pozwalają mu mówić jedną stroną ust. Większość znajomych już w piachu. Może żyją ze trzy osoby? Rocznik Riedla. Razem oglądali te wszystkie westerny. Gdy pod koniec lat 80. telewizja puszczała "Jak zdobywano Dziki Zachód", dostosowywało się pory koncertów. – Rysio twierdził, że z tego idzie wolność. Każdy chciał jakoś odlecieć – zniekształca słowa.

W książce pt. "Rysiek" jest kilka rękopisów. Zabazgrolonych kartek z błędami: "przerzyć tak jeden dzień", "więc dobże jeśli chcerz", Viktoria, o której śpiewał: "wolności moja", bo nie wiedział, że znaczy zwycięstwo. Po siedmiu klasach rzucił edukację, ale "Zbrodnię i karę" cytował jak niektórzy maniacy Szwejka – wspominają ci, co go znali.

Janek Skaradziński, autor biografii, pamięta swój pierwszy koncert. W nocy 12 grudnia 1981 r. w Rivierze. Gdy się obudził, na ulice wyjechały czołgi. Rysiek z tego ranka miał inne wspomnienia. "Byłem nahajowany, to się nie przejąłem", zanotował Janek. Bo z narkotyków nie robił niedomówień. Streszczał brutalnie do bólu.

Rozmawiali na trasach. Janek wsiadał do autokaru, Rysiek zapalał papierosa, puszczał dym, "Pytaj", rzucał. – Z datami było u niego najgorzej. Pytam go o rok, on: "A który mamy?". Tak żył. Bez zegarka, kalendarza, granic. Niedługo przed jego śmiercią zadzwoniłem, Rysiek zapytał, czy to autoryzuję. Taki błysk zainteresowania, duży, jak na niego. Umówiłem się, przyjechałem do Tychów z maszynopisem, ale nie przyszedł.

Sierpień. Koncert Dżemu w centrum handlowym Wola Park. Na placu przed hipermarketem, świątynią współczesnej religii, zbierają się młodzi ludzie z pacyfkami. Starsi panowie zaczynają bluesa. Linder czasem patrzy na nich z boku. – Tu mają chwilę prawdy, niewypichconą przez ludzi od wizerunku, którzy dyktują, kto ma mieć włosy blond, a kto na imię Oliwier. Nie ma tancerzy, odlotowych scen, czerwonych włosów. Młodzi wiedzą, gdzie jest zdrada.

W roku 1996 na wniosek jednego z radnych chciano w tyskim parku wznieść obelisk ku pamięci faceta w kapeluszu. Na 17 głosujących czterech było za. Ktoś broniący wartości chrześcijańskich przekonywał: "Moja mama uczyła go i wiem, jaki to był człowiek". Przeważyły problemy oświetlenia w mieście.
15 września 2005


Dodaj DŻEMprasa do ulubionych Startuj z DŻEMprasa